Z okazji udziału Pana Jerzego Zelnika, w tegorocznej odsłonie Narodowego Czytania, które odbyło się we wrześniu w klasztorze w Lądzie, uczniowie z Koła Dziennikarskiego „Pinezka” działającego w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych w Zagórowie mieli wyjątkową okazję przeprowadzić rozmowę z tym wybitnym aktorem i reżyserem. Spotkanie odbyło się w refleksyjnej atmosferze, pełnej przemyśleń nad sztuką, kulturą i życiem zawodowym artysty.
Dla uczniów z Koła Dziennikarskiego „Pinezka”, pod opieką Pani Katarzyny Maciochy, udział w Narodowym Czytaniu był nie tylko sposobnością do podziwiania mistrzowskiej interpretacji poezji w wykonaniu Pana Jerzego Zelnika, ale również do przeprowadzenia z nim wywiadu. Aktor podzielił się z młodzieżą wspomnieniami ze sceny oraz przemyśleniami na temat swojej drogi twórczej i pasji. Uczniowie mieli wspaniałą okazję rozwinąć w ten sposób swoje umiejętności dziennikarskie, ale przede wszystkim poznać Pana Jerzego Zelnika osobiście i posłuchać niezwykle inspirujących refleksji o życiu, sztuce oraz o tym, jak ważna jest rola literatury w kształtowaniu naszej narodowej tożsamości.
Prezentujemy Państwu tekst wywiadu z Panem Jerzym Zelnikiem, wyjątkowym artystą, którego talent, doświadczenie i charyzma od lat wzbogacają polską scenę i ekran. Nasz rozmówca opowiada o kulisach swojej pracy, największych wyzwaniach, sztuce oraz o tym, co sprawia mu w życiu radość i dlaczego wciąż z pasją podchodzi do nowych wyzwań.
Oliwier Kucharczyk: Z ogromnym zaszczytem i radością gościmy dzisiaj Pana Jerzego Zelnika. Wybitnego aktora teatralnego, kinowego, reżysera i scenarzystę, którego talent i bogaty dorobek artystyczny stanowią nieoceniony wkład w polską kulturę i sztukę.
Pan Jerzy Zelnik: Dziękuję.
Oliwier: Jak wyglądała Pana droga do zostania aktorem? Czy od zawsze Pan o tym marzył?
Pan Jerzy Zelnik: Nie. Właściwie kończąc liceum, jeszcze nie wiedziałem, co będę robił. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, na co mnie stać – w przeciwieństwie do mojego wnuka, który mając zaledwie 19 lat już od dawna z pasją oddaje się działalności teatralnej jako pisarz, aktor, scenarzysta i reżyser. Ja natomiast przez długi czas nie zdawałem sobie sprawy z własnych możliwości. Złożyłem dokumenty na anglistykę na Uniwersytecie Warszawskim, ponieważ znałem trochę język angielski. Rozważałem również możliwość aplikowania do szkoły teatralnej, pomyślałem sobie: dlaczego by nie spróbować? Ostatecznie udało się, znalazłem się na trzecim miejscu w rankingu punktowym, zdaje się, że tuż za Danielem Olbrychskim i Barbarą Brylską, moją pierwszą miłością.
Alicja Waszak: Gdyby mógł Pan cofnąć się w czasie, czy wybrałby Pan tę samą drogę zawodową?
Pan Jerzy Zelnik: Chyba tak. Pokochałem zawód aktora. Później zacząłem również pisać, to stało się moją wielką pasją. Tworzyłem scenariusze do monodramów a także scenariusze telewizyjne i teatralne. Reżyseria pojawiła się w moim życiu dopiero po latach – od 2002 roku, kiedy wyreżyserowałem w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku „Makbeta”, w którym zagrałem także tytułową rolę. Reżyseria i pisanie scenariuszy stały się, nieco później, moją największą pasją. W międzyczasie zostałem dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi, więc pojawiły się również inne obowiązki. Moje życie było pełne barw. Jestem za nie wdzięczny i nie zamieniłbym mojego zawodu na żaden inny.
Oliwier: Jaką rolę sztuka odegrała w Pana młodości? Czy miała wpływ na Pana wybory życiowe?
Pan Jerzy Zelnik: W mojej młodości z prawdziwą przyjemnością chodziłem do kina i teatru, podziwiałem sztukę aktorską, ale jeszcze wtedy nie przypuszczałem, że sam pójdę tą drogą, dlatego trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Moja mama wspominała, że już jako mały chłopiec, jeszcze w podstawówce, lubiłem bawić się w teatr. To nie tak, że moja pasja pojawiła się nagle, jak filip z konopi, zamiłowanie do sceny było we mnie od zawsze. Już jako dziecko organizowałem teatrzyki domowe, bo każdy z nas od czegoś zaczyna. Co jest naszą pierwszą pasją? Jako dzieci bawimy się w teatr, laleczka coś powie do misia albo odwrotnie. Wszyscy, mając 2-3 lata, kiedy zaczynają mówić, bawią się w teatr. Później wybieramy różne drogi, ale zauważmy, że pierwszym rodzajem wczesnodziecięcej zabawy, który niesłychanie rozwija, jest właśnie teatr.
Alicja: Czy jest jakiś szczególny moment w Pana karierze, który zapadł Panu w pamięć i który wspomina Pan z wyjątkowym sentymentem?
Pan Jerzy Zelnik: Zagrałem już około dwustu ról w filmie, w telewizji, w teatrze, a głównie na estradzie, bo bardzo lubię bezpośredni, kameralny kontakt z publicznością. Kocham poezję i muzykę, dlatego często występuję przed publicznością w muzycznej oprawie, dzieląc się pięknem poetyckich strof. Tak jak dziś, kiedy zabrzmią słowa Jana Kochanowskiego. Co zapadło w moją pamięć? Na pewno pierwszy film, w którym wystąpiłem jeszcze jako amator tuż po pierwszym roku szkoły teatralnej. “Faraon” był dla mnie ogromnym wyzwaniem. To dzieło pochłonęło niemal dwa lata mojego życia i takich rzeczy się nie zapomina. Najtrwalej zapadają w pamięć wczesne doświadczenia: pierwsza miłość, pierwszy zawód, pierwsza turystyczna przygoda, którą pamięta się z niezwykłą dokładnością, niemal w każdym szczególe. Późniejsze wspomnienia już nieco się zacierają. Po trzydziestu latach miałem okazję stanąć na scenie w jednej z najpoważniejszych ról mojego życia w spektaklu „Sztukmistrz z Lublina” w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Rola ta była dla mnie prawdziwym wyzwaniem i głębokim doświadczeniem artystycznym, wymagała umiejętności cyrkowych: żonglowania, połykania ognia, chodzenia po linie – wszystko musiało zostać solidnie wyćwiczone. Dodatkowym testem umiejętności aktorskich było wykonanie ośmiu piosenek Agnieszki Osieckiej z muzyką Zygmunta Koniecznego. To było jedno z największych artystycznych wyzwań. W moim życiu zawodowym wcieliłem się w wiele ról. Kiedy byłem dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi, wielokrotnie namawiano mnie, żebym nadal grał, bo przecież jestem też aktorem i moje miejsce jest nie tylko za kulisami jako reżyser czy dyrektor, ale także na scenie. Przez długi czas nie dawałem się namówić, dopiero pod koniec sprawowania funkcji dyrektora zdecydowałem się zagrać Don Juana. To była naprawdę interesująca przygoda, ale takich chwil było wiele. Za każdym razem, gdy występuję na scenie, czuję nowe wyzwanie. Zawsze towarzyszy temu ciekawość, jak wszystko się potoczy, to nieuchronnie wiąże się z przypływem adrenaliny i delikatną tremą. W młodości trema była dla mnie paraliżująca. Szczególnie między 22. a 30. rokiem życia, kiedy wkraczałem w dorosłość i grałem swoje pierwsze role teatralne, zmaganie się z tremą było dla mnie dużym wyzwaniem. Później zrozumiałem, że źródłem mojej tremy była potrzeba podobania się innym. To pragnienie potrafi paraliżować i odbierać naturalność. Z czasem odkryłem, że na scenie trzeba być po prostu sobą. Czy człowiek będzie się podobał, czy nie – to kwestia wyboru widza, natomiast ja muszę pozostać w zgodzie ze sobą, z własnym sumieniem i wrażliwością, podobnie jak w życiu – poza sceną. Gdy tak się dzieje, trema znika. Wychodzę na scenę i wyrażam siebie w kolejnej roli, jak w spowiedzi. To jest rodzaj wyznania, w którym nie ma miejsca na nieszczerość. Dla niektórych aktorstwo to jest udawanie, ale to absolutna nieprawda. Prawdziwy aktor wkłada w rolę samego siebie, własne emocje, doświadczenia, wrażliwość. Jeśli gra polega na udawaniu, to znaczy, że aktor nie ma odpowiednich umiejętności. Ludzie to wyczuwają. Rola wymaga bardzo intymnego i szczerego wyznania własnej osobowości. To odkrywa jego wnętrze oraz nakłada na postać, którą gra, prawdę i autentyczność.
Oliwier: Czy sztuka może się stać dla młodego człowieka drogowskazem, który pomoże mu odnaleźć sens i kierunek w świecie pełnym wyzwań i niepewności?
Pan Jerzy Zelnik: Parafrazując słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, można nie zbudować nowej fabryki lub drogi, ale jeżeli zaniecha się dbania o własną kulturę, to naród przestaje istnieć, nie ma przyszłości. Mówił o tym również Jan Paweł II. Każdy naród może wiele zbudować, ale to właśnie niepowtarzalność języka, kultury, twórczości, dzieł pisarzy, muzyków, malarzy i artystów wszelkiego formatu, stanowi o jego tożsamości i jest jej nośnikiem. To kultura jest prawdziwym dowodem osobistym narodu, nie budynki. Kulturą jest również miejsce, w którym się znajdujemy, klasztor w Lądzie, wyjątkowe dzieło sztuki, owoc talentu i kunsztu architektów oraz rzemieślników, którzy go stworzyli. Architektura, podobnie jak literatura, muzyka czy malarstwo, stanowi integralną część dziedzictwa kulturowego. To właśnie kultura jest prawdziwym świadectwem tożsamości narodu, dzięki niej przetrwaliśmy najtrudniejsze czasy, w tym rozbiory. Choć Polski nie było na mapie, żyła w sercach ludzi, w słowach Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego i wielu innych wielkich poetów, którzy stali się sprawozdawcami naszej narodowej duszy. To dzięki nim, mimo braku państwowości, Polska istniała jako wspólnota ducha i dlatego po 123 latach niewoli, 11 listopada Polska powróciła, nie znikąd, lecz z serc i pamięci swojego narodu, bo to właśnie kultura stanowi o wewnętrznej, duchowej sile.
Alicja: Jaką rolę, według Pana, powinien odgrywać artysta w społeczeństwie?
Pan Jerzy Zelnik: Artysta to przewodnik duchowy, ma do spełnienia pewną misję, prowadzi naród. Adam Mickiewicz w „Dziadach” porównał naród do lawy: „Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,/Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;/ Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. Poeta dostrzegł tę duchową temperaturę, zapał, żar, pewną intensywność. Artyści także na ogół mówią o tym, co noszą w sobie, co jest wewnętrznym skarbem, którego nie można ukraść. W skrajnych przypadkach można zabić ciało – odebrać człowiekowi życie, ale ducha nigdy. To, co jest najważniejsze dla człowieka nie tkwi w tym, co zewnętrzne, ale w tym, co wewnętrzne: to jego wiedza, wrażliwość, talent, wewnętrzna dyspozycja i determinacja. Ładne ubrania, samochody i domy mogą kojarzyć się z wygodą, ale są przemijające, nie zabierzemy tego ze sobą. Czasem nas nawet zniewalają. Z upływem lat coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to, co jest najważniejsze znajduje się wewnątrz człowieka, to jego bogactwo duchowe.
Oliwier: Czy miałby Pan jakąś rekomendację: film, spektakl, książkę, którą uważa Pan za szczególnie cenną?
Pan Jerzy Zelnik: To trudne pytanie, ponieważ sztuka nie jest dyscypliną sportową, w której można klasyfikować, kto zajmie pierwsze a kto drugie miejsce. Nie potrafię kategoryzować sztuki według zdefiniowanych kryteriów jakości. W życiu wiele rzeczy mnie poruszyło, ale nie sposób teraz wymieniać tytułów wszystkich filmów czy spektakli, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Na ogół sięgałem po literaturę, szczególne miejsce w moim sercu zajmowała polska poezja, ona najbardziej mnie fascynowała. Często bywa nieprzetłumaczalna na inne języki, ponieważ w procesie przekładu wiele traci ze swojej istoty, choć muszę przyznać, że tłumaczenia Słowackiego na język włoski potrafią być znakomite. W 2000 roku miałem okazję być w Rzymie, gdzie recytowałem poezję Słowackiego po polsku. Towarzyszył mi włoski aktor, który prezentował te same utwory w przekładzie na włoski, tłumaczenia były naprawdę kongenialne. Na widowni zasiadali niemal sami Włosi, studiujący język polski i pragnący doświadczyć poezji w obu wersjach językowych. Całości dopełniała muzyka Chopina, której dźwięki splatały się ze słowami. Jeśli chodzi o filmy, ostatnio wróciłem do klasyki i oglądałem na przykład pierwotną wersję „Ziemi Obiecanej”, jeszcze bez obróbki cyfrowej. To film, który przekroczył granice czasu i po pięćdziesięciu latach od premiery zrobił na mnie ponownie spore wrażenie. Został wspaniale zrealizowany, mimo drobnych niedoskonałości, jak wszystko w sztuce, w której nie ma miejsca na absolutną doskonałość. W ostatnim czasie oglądałem także wspaniale zrealizowany sześcioodcinkowy serial Jana Holoubka “Wielka woda” o powodzi z 1997 roku. Z polskich filmów widziałem niedawno “25 lat niewinności” także w reżyserii Jana Holoubka. To historia niesłusznie skazanego Tomasza Komendy, który otrzymał wyrok dwudziestu pięciu lat więzienia i spędził w nim aż osiemnaście, zanim został uniewinniony. Otrzymał później milion złotych odszkodowania za niesłuszną decyzję sądu. Niestety, dziś już nie żyje. „25 lat niewinności” to kapitalnie zrealizowany film, zdecydowanie wart obejrzenia. Rola odtwórcy postaci Komendy zasługuje moim zdaniem na Oscara. Dużo oglądam polskich filmów, chcę być na bieżąco i widzieć, jak radzą sobie koledzy z branży. Ostatnio występuję głównie w serialach, trochę reżyseruję też w teatrze, ale nie związałem się na stałe z żadną sceną. Praca w teatrze jest wymagająca, można powiedzieć, że to w pewnym sensie rodzaj niewoli. Większość dnia spędza się na próbach, od rana do około godziny 14:00, potem szybki obiad, chwila odpoczynku i wieczorny spektakl. Mam to już za sobą, czterdzieści pięć lat w teatrze wystarczy. Dziś bardziej cenię niezależność i możliwość spędzania czasu z rodziną, a także chwile zanurzenia w ciekawej lekturze. Ostatnio wróciłem do czytania Homera, a konkretnie do „Odysei”. Choć wielu kojarzy ten tekst z nieco nużącą lekturą szkolną, ja odkryłem ją na nowo jako barwną, pełną przygód opowieść, która wciąga i zachwyca. Wracałem do niej po latach z ogromną przyjemnością. Aktualnie czytam też “W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. To, jak podejrzewam, lektura przeznaczona dla dojrzalszego czytelnika, młody człowiek nie ma cierpliwości, by przez nią przebrnąć. Podobnie rzecz się ma ze „Sklepami cynamonowymi” Brunona Schulza, tekstem trudnym, ale genialnym. Schulz, był Polakiem żydowskiego pochodzenia, pisarzem i malarzem, z zewnątrz niepozorny, wręcz nieładny człowiek. Pewnego dnia, idąc ulicą, został nagle bezlitośnie zastrzelony przez niemieckiego oficera. W ten tragiczny sposób zakończyło się życie jednego z największych talentów literackich XX wieku. Schulza można porównać do chociażby Franza Kafki, doskonałego czeskiego pisarza a także do innych wybitnych twórców tamtej epoki. Mając osiemdziesiąt lat, odkrywam na nowo lektury, które kiedyś odłożyłem jako zbyt trudne czy nudne. Wracam do nich i nagle otwierają przede mną niesamowite światy. Książki dają możliwość zatrzymania się na chwilę, spowolnienia pędzącego czasu i zanurzenia się w wykreowany w literaturze świat. Wystarczy sięgnąć ręką na półkę, aby odnaleźć odpowiedzi na najważniejsze pytania, które człowiek może sobie zadać. Niestety często z lenistwa tam nie zaglądamy, chętniej sięgamy po smartfony, które nas uzależniają jeśli spędzamy w sieci dużo czasu. Sam też lubię od czasu do czasu pograć, to odpręża, pod warunkiem, że nie trwa to cały dzień. Moja najukochańsza wnuczka Helenka potrafi grać bez przerwy, dlatego chciałbym, żebyśmy znajdowali czas także na inne rzeczy. Dobrze jest widzieć kogoś z książką w ręku, a nie tylko ze smartfonem, chyba że akurat czyta e-booka. Nie chcę nikogo osądzać, ale warto zachować równowagę. W dzisiejszym świecie ludzie na ogół przeglądają jedynie nagłówki, ślizgają się po informacjach, dają się zwieść, często ulegając plotkom, fałszywym przekazom czy hejtowi. Mam wrażenie, że jako społeczeństwo zgodziliśmy się na zniewolenie, oddaliśmy wolność myślenia w zamian za wygodę. To pułapka. Prawdziwą rozkoszą jest mieć cały świat zamknięty w tym małym urządzeniu. Fantastyczny dostęp do kultury i literatury – natychmiast. Pamiętam, jak dawniej trzeba było jechać daleko do biblioteki, godzinami wertować książki, żeby znaleźć właściwy fragment. Dziś wystarczy jedno kliknięcie i odpowiedź pojawia się prawie natychmiast, bez wychodzenia z domu. To naprawdę niezwykłe, choć jeśli coś nie wymaga od nas wysiłku, czasem tego nie doceniamy. Spacery są bardzo zdrowe, ale niekoniecznie wtedy, gdy odbywają się wśród spalin. Podobnie siedzenie w bibliotece i tracenie ośmiu godzin na coś, co można zrobić w trzydzieści minut, nie zawsze ma sens. Technologia daje nam dziś ogromny komfort i oszczędność czasu. To, o czym dawni królowie mogli jedynie marzyć, możliwość skorzystania z toalety w każdej chwili i niemal w każdym miejscu, dziś jest dla nas codziennością. Jeszcze przed wojną toalety często znajdowały się na korytarzu, wspólne dla wszystkich mieszkańców piętra. Nie były standardowym elementem mieszkania, czasem się zdarzały, ale częściej trzeba było zejść na dół do tzw. wygódki. Wybaczcie, że poruszam tak przyziemny temat, ale żyjemy w czasach niezwykłego komfortu technologicznego i cywilizacyjnego a jednocześnie mamy wciąż wspaniały dostęp do kultury, o której zaczęliśmy rozmawiać, prawda? To doskonałe połączenie, z jednej strony możemy zanurzyć się w kulturze liczącej dwa, trzy tysiące lat, która jest dziś na wyciągnięcie ręki: możemy ją zwiedzać, czytać, poznawać jako nasze dziedzictwo. Z drugiej strony mamy wygodę współczesności. A jednak ludzie wciąż lubią podróżować i nie wszystko chcą oglądać wyłącznie na ekranie smartfona czy laptopa. Polacy mają ogromną potrzebę zwiedzania i poznawania świata.
Alicja: Co poradziłby Pan młodym ludziom, którzy marzą o karierze aktorskiej?
Pan Jerzy Zelnik: Cóż, to ogromne wyzwanie. Zdarza się, że ktoś wreszcie otrzyma upragnioną rolę, a potem następuje cisza, która powoduje rozczarowanie, poczucie niesprawiedliwości, czasem rozpacz. Człowiek zaczyna wątpić w siebie, sięga po alkohol lub inne używki, bo czuje się niedoceniony. Wierzy w swój talent, a tymczasem nie otrzymuje żadnych propozycji. To bardzo trudny moment w życiu aktora. Wpadamy w pułapkę uzależniania wartości nas jako człowieka, od wyników w pracy. To groźne i nieprawdziwe. Ja czuję się dzieckiem szczęścia, przez trzydzieści lat otrzymywałem wiele propozycji, musiałem część z nich odrzucać. To sytuacja, która niestety zdarza się nielicznym. Choć od ponad dwudziestu lat propozycji dla mnie pojawia się mniej, co jest naturalne, z wdzięcznością patrzę na ten wcześniejszy, intensywny czas zawodowy. Zagrałem około siedemdziesięciu głównych ról, to bardzo dużo, zwłaszcza że wielu aktorów marzy o tym, żeby choć raz w życiu dostać taką szansę. Jeszcze zanim wszystko się zaczęło, razem z Danielem Olbrychskim szliśmy niemal równo, graliśmy dużo, rozwijaliśmy się, dzieliliśmy pasję. Z czasem Daniel zaczął występować częściej, wyprzedził mnie nieco zawodowo, ale przez długi czas nasza droga przebiegała równolegle. Byliśmy na tym samym roku, łączyła nas silna przyjaźń, a początki naszych karier były bardzo podobne. Później każdy z nas poszedł swoją własną ścieżką, nie mogłem jednak narzekać na brak propozycji. Kto wie, może gdybym w 1977 roku zrealizował planowane trzy filmy w Hollywood, które ostatecznie nie doszły do skutku, dziś miałbym trudności z językiem polskim. Może nie mówiłbym już tak wyraźnie i dykcyjnie, bo na co dzień posługiwałbym się głównie angielskim. Tak się ułożyło, że miałem propozycje współpracy z całego świata, zwłaszcza po „Faraonie”, ale z różnych powodów ostatecznie nie doszły one do skutku. Z powodu złej decyzji Gomułki, który, kierując się nadmierną oszczędnością, nie zdecydował się wesprzeć nas w wynajęciu kina w Los Angeles, nie otrzymaliśmy Oscara. Komisja nie miała możliwości obejrzenia „Faraona” w odpowiednich warunkach. W tamtym czasie grono oceniających liczyło około dwóch tysięcy osób, dziś to już kilkanaście tysięcy. Niestety, przez ten brak wsparcia nasz projekt nie miał szansy zaistnieć tak, jak na to zasługiwał. Mimo trudności moje życie ułożyło się bardzo ciekawie, bo w Polsce przeżyłem naprawdę wiele, angażowałem się artystycznie, ale również społecznie i politycznie. Nie ograniczałem się do aktorstwa, aktywnie uczestniczyłem w życiu publicznym. Z biegiem lat moje polityczne namiętności nieco osłabły i zeszły na dalszy plan, ale wciąż pozostaję osobą wrażliwą na sprawy społeczne.
Alicja: Czego możemy Panu życzyć?
Pan Jerzy Zelnik: Długich lat życia. Moja wnuczka nie życzy sobie, żebym umierał, więc mam nadzieję, dożyć dla niej nawet stu lat. Czuję się dobrze, nigdy nie byłem operowany, więc zobaczymy, co przyniesie czas. Wierzę, że wszystko jest w rękach Najwyższego. Wciąż mam wiele do zrobienia, wiele marzeń. Nie snuję już wizji wielkich ról teatralnych, chyba nie miałabym już siły z takim samym zapałem stać godzinami na scenie, natomiast bardzo chętnie wróciłbym jako reżyser do Teatru Telewizji. Złożyłem tam szereg swoich scenariuszy, moim zdaniem całkiem niezłych. Zobaczymy co czas przyniesie. W Teatrze Telewizji wyreżyserowałem wyjątkowo ważny spektakl „Cena” na podstawie powieści Waldemara Łysiaka. Jeśli będziecie mieli okazję go zobaczyć, polecam i zapewniam, że trzyma w napięciu od początku do końca. Zrealizowałam również spektakl „Blizny pamięci”, poświęcone Janowi Karskiemu, jednej z najbardziej fascynujących postaci polskiej historii. Czekam na nowe propozycje z Teatru Telewizji i choć zrealizowałam tam wiele projektów i zagrałam sporo ról, to właśnie ten teatr wciąż pozostaje dla mnie przestrzenią najbliższą sercu. Tego właśnie można mi życzyć: zdrowia i jeszcze odrobiny czasu, by móc dalej cieszyć się życiem. Kocham życie i swoją rodzinę, to oni są dla mnie najważniejsi. Żyję dla nich, nie dla siebie. Jeśli chodzi o mnie samego, mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem spełnionym. Wszystko, co jeszcze przede mną, traktuję jak deser życia. Mam zdrowie, mam możliwości i wciąż wiele energii. Mam wrażenie, że nigdy wcześniej nie śpiewałem tak dobrze, jak teraz, a śpiewanie sprawia mi ogromną radość. Wszystko przede mną. Mam osiemdziesiąt lat a w sercu wciąż czuję się młody.
Alicja: Życzymy Panu dużo zdrowia, długich lat życia oraz jak najwięcej czasu i przestrzeni na realizację projektów, w których chciałby Pan wyrazić siebie, swoją pasję, talent, refleksje i wrażliwość. W imieniu całej społeczności Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych w Zagórowie, a szczególnie Koła Dziennikarskiego „Pinezka”, serdecznie dziękujemy Panu za wspólnie spędzony czas, inspirujące odpowiedzi i podzielenie się z nami swoim doświadczeniem. Rozmowa z Panem to dla nas wyjątkowo cenna lekcja pasji, zaangażowania i sztuki. Dziękujemy!
Pan Jerzy Zelnik: Bardzo dziękuję. Wszystkiego dobrego!
—
Serdecznie dziękujemy Panu Jerzemu Zelnikowi za otwartość i poświęcony czas, a także organizatorom Narodowego Czytania w Lądzie: Pani Marcie Portali, Dyrektorowi Biblioteki Publicznej w Lądku, Panu Arturowi Miętkiewiczowi, Wójtowi Gminy Lądek oraz Księdzu Damianowi Okrojowi za życzliwość i umożliwienie przeprowadzenia rozmowy.
Redakcja Koła Dziennikarskiego „Pinezka” z ZSOiZ w Zagórowie
—
Koło Dziennikarskie „Pinezka”
Przeprowadzenie wywiadu: Alicja Waszak i Oliwier Kucharczyk
Zdjęcia: Kacper Pietras, Natan Maciaszek
Zespół redakcyjny: Klaudia Maćkowiak, Adam Pietras, Maja Połom, Alicja Waszak, Martyna Zawal
Opieka redakcyjna: Katarzyna Maciocha























